CYWILIZACJA NIEZMORDOWANEJ ŻUCHWY

Obraz 025.jpg

   W życiu piękne są tylko chwile – tak niezbyt odkrywczo śpiewał poeta. Mimo wszystko cześć i chwała mu za to, bo najprostsze najtrudniej w prostych słowach wyrazić. Dodam od siebie (też banał, niestety), że są także chwile przyjemne, i wcale ich nie za wiele. (A przecież piękne wcale nie musi oznaczać rozkoszne. I odwrotnie. Ot chociażby nagłe ulżenie pęcherzowi. Przynosi ulgę, ale raczej nie stanowi twórczego paliwa poetyckiego.)

   Jest w tym ziemskim bytowaniu chwila przyjemności, sprytnie połączona przez Naturę z koniecznością – to konsumpcja posiłku, mianowicie. Rzecz do przetrwania niezbędna, a przy tym dającą przeróżne doznania. Rodzaj Yin Yang naszego cielesnego trwania. Lekkie śniadanko wprawia w dobry nastrój. Obiad potrafi nabrać uroku kwiatu lotosu, a kolacja to pełne tajemnic zamknięcie dnia. A gdy jest dodatkowo ubrane w zamglone światło świec sprawia, że stajemy się przedziwnymi motylami nocy…

   Dobra panie ładny, dość pieprzenia.

   Śniadanie je się w pospiechu, albo w ogóle. Coś tam wrzuca się na zęba, gdy kiszki uporczywą melodią, dopominają się swego. Obiad już lepiej, najczęściej po pracy, więc można poświecić nieco więcej czasu i uwagi. Kolacja zaś, to przeważnie mielenie zębami w towarzystwie telewizora. Oto ponura rzeczywistość, jakże odbiegająca od czasów minionych.

   Jak jadało się w czasach przedkuchennych, można sobie jedynie wyobrażać. Coś a’la szaszłyk epoki kamienia odłupanego, czyli kawał kija z nadzianym surowym udem Godzilli. Dużo później wymyślono stół (podobno design by Jezus z Nazaretu) i sytuacja zmieniła się diametralnie. Mebel ów stał się magicznym miejscem spotkań, wymiany uwag, rodzinnych spotkań i kłótni. (Jedno drugie nie wyklucza, a wręcz przeciwnie). Zatem w wiekach wczesnych żarto prosto z nieheblowanych desek, później z miśnieńskiej porcelany, pieczołowicie ustawionej na długaśnych stołach. Obiady stanowiły swoiste misterium, chyba aż do drugiej połowy XX wieku. Ludwik XVI, najważniejszy obywatel pałacu wersalskiego, zjadał posiłek zimny, że względu na odległość, jaka dzieliła kuchnię od sali jadalnej. Co naturalnie nie przeszkadzało w eleganckich rozmowach i bezustannych flirtowaniu. Jak i co jadano w XVII wieku opowiada serial pt. Janosik, więc wszystko jasne. Polskie tzw. obiady czwartkowe to raczej spotkania kulturalne niż klasyczne biesiady. Polska okresu międzywojennego, to w dużej mierze spadkobiercy szlachty, zatem obecność w takim wspólnym posiłku, to omalże obowiązek. Jedzono mało, drobnymi kęsami, stylowo, by nie rzec – elegancko. To raczej były spotkania towarzyskie niż napełnianie kołduna. Najadano się już indywidualnie, w swoich pokojach.

   Co w takim razie różni konsumpcję dawną od teraźniejszej? Cóż… w zasadzie wszystko. Od jakości posiłków, poprzez ich przygotowanie, do sposobu pochłaniania. A nade wszystko…ilość pochłanianych produktów spożywczych. Tak zwane czasy współczesne charakteryzują się żarciem bez sensu. Bo ładnie wygląda, bo smakowicie pachnie, bo nuda, bo brzuszek boli (może z głodu?), bo brzuszek nie boli, bo inni jedzą, bo widziałem fajny program o gotowaniu. Stajemy się stopniowo cywilizacją żarcia. W telewizji bez ustanku bombardowani jesteśmy piekielnymi kuchniami, poradnikami, smażeniem w górach, gotowaniem w dolinach, pichceniem na Gubałówce, przypiekaniem w Mielnie i diabli wiedzą gdzie i co jeszcze. A przede wszystkim w garach króluje mięso. Ktoś kiedyś powiedział, że piramidy to grobowce, a mięso jest niezbędne do życia. Obaj kłamali, za co powinni dostać po ryju. Ludzie wcale nie są przystosowani przez naturę by być mięsożercami. Zęby kruche, lichutkie, małe, co najwyżej komara ugryźć. Surowizna też nie leży w naszej naturze. Bez termicznego przygotowania mięska, jakoś słabo wchodzi. Co byśmy zrobili, gdyby natura nie dała nam panowania nad ogniem, zresztą jedynym (teoretycznie) opanowanym żywiołem. Ale długo nic się nie zmieni, bo przyzwyczajenie to nasza druga(sic!) natura.

   Tekst nie powstał na bazie aktualnych mód, póz czy fałszywych intencji. Sam, po długiej walce, zaprzestałem kanibalizmu, czym w minione Święta zdenerwowałem tego i owego. Warto? O tak, jak najbardziej! Dla siebie (m.in. pozytywna zmiana samopoczucia, redukcja masy ciała) i tych innych, żywych i czujących jak każdy z nas.

   Precz z cywilizacją bezsensownego żarcia!

______________________________________________

fot. autor

4 komentarze do “CYWILIZACJA NIEZMORDOWANEJ ŻUCHWY

    • Od siebie mogę dodać, że po kilku latach bycia wege mam zupełnie inne wyczucie smaku i wyostrzony węch.O byciu lżejszą nie wspominając- tak wewnętrznie- no i szybciej dostarczana jest energia na potrzeby dnia codziennego. 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz